Trudno w to uwierzyć, ale nie ma komu ratować świata. Usmażymy się, zaleje nas, huragany zniszczą nam domy, będziemy umierać na pustyni, ponieważ wszyscy chcą budować nowe mieszkania, drogi, leczyć ludzi, produkować coś, co podniesie temperaturę planety, albo to sprzedawać. 

Wciąż ktoś o tym opowiada, ale nie ma chętnych, by sadzić drzewa, zakładać trawniki, pilnować by rosły, by ciężką codzienna pracą ratować Ziemię przed kataklizmem. Chodzi zwłaszcza o dysponujących odpowiednią wiedzą. 

Poza wszelką dyskusją pozostaje fakt, że potrzebujemy miasta zazieleniać. Nagrzewające się koszmarnie i blokujące wsiąkanie wody beton i asfalt nie mogą jej zastąpić. Dające cień, produkujące tlen (co ważne – z dwutlenku węgla), przechowujące wilgoć, karmiące różne stworzenia rośliny trzeba mnożyć na coraz większej powierzchni. Tymczasem sił czasem nie starcza, by utrzymywać to co mamy, ponieważ wciąż trwa biblijne „żniwo jest wielkie, ale robotników mało”.

Budżety rosną 

Areał terenów zieleni w wielu miastach jest duży, a nawet dominujący. Władze poszczególnych metropolii diametralnie zmieniły i zmieniają myślenie o przyrodzie. Z naszego punktu widzenia może zbyt powolnie, ale dość systematycznie. Rosną nawet budżety przeznaczone na nią. Czyżby jednak ten trend miał swój szklany sufit w&nb...