Przyznam się, że mam pewien problem z bogatymi obrońcami środowiska. Nie wiem, jak ich traktować. Z jednej strony sporo z nich osiągnęło swoje bogactwo, nie respektując wielu praw człowieka i zasad ochrony środowiska – wielu z nich jest odpowiedzialnych za wyzysk i pogłębianie biedy w lokalnych społecznościach na całym świecie. Są odpowiedzialni za niszczenie zasobów wody i lasów oraz za dewastację surowców kopalnych. Z drugiej strony wielu radykalnie zmieniło styl swojego postępowania i zaangażowało swoje fortuny w realne działania na rzecz środowiska.

Nie ma co ukrywać – bogaci finansują badania i wdrażanie technologii, z których potem wiele trafia do powszechnego użytku. Angażują się też we wdrażanie energooszczędnych rozwiązań w budownictwie, oszczędności wody i innych surowców. Bez nich nie byłoby proekologicznego postępu, nie byłoby poprawy stanu środowiska. Pytaniem pozostaje sprawa autentyczności takiego zaangażowania, tego nowego „zielonego oblicza”. Złośliwi stwierdzą, że „zajęli się ekologią, gdy już nakradli i zdewastowali”, ale przecież bogactwo nie jest synonimem zniszczenia. Przynajmniej nie zawsze.

„Nowy Gates”

Od paru miesięcy reklamowana jest w Polsce książka Billa Gatesa pt. „Jak ocalić świat od katastrofy klimatycznej”. Jest to swoistego rodzaju nowe credo człowieka z nieomal nieograniczonymi z...